W czasie tego pobytu mogliśmy powtarzać za Makuszyńskim „...z lewej strony Giewont, z prawej Gubałówka, a w środku deszcz”!
Przyjechaliśmy jeszcze w słońcu, ale już wieczorem mogliśmy z balkonu podziwiać góry rozświetlane błyskawicami i słuchać grzmotów niosących się echem po górach w nieustających decrescendach.
Przez cały nasz pobyt pogoda była bardzo niepewna i mimo przebłysków słońca trudno było marzyć o dalszych wycieczkach. Oczywiście, pomimo tego, zrobiliśmy kilka spacerów po łatwych trasach. Zresztą deszcz w Tatrach też jest piękny.
Najmilej wspominamy zejście z Kasprowego kilka lat temu, gdy deszcz przegonił wszystkich i mogliśmy wędrować samotnie przez Halę Gąsienicową. Wymyśliłem nawet sposób na ochranianie workami plastikowymi naszych aparatów fotograficznych przed deszczem, co wzbudzało spore zaciekawienie na szlaku, ale przy najmniejszej nieuwadze dawało takie oto
wyniki:
Któregoś dnia postanowiliśmy rzucić wyzwanie niezdecydowanej pogodzie i wyjść trochę dalej. Przeszliśmy od Doliny Kościeliskiej przez Przysłop Miętusi do Doliny Małej Łąki, a stamtąd wyruszyliśmy w stronę Giewontu.
Niestety, nie udało nam się wyjść zbyt wysoko, bo pogoda podjęła wyzwanie i zaczęło mocno padać. Założyliśmy peleryny i czekaliśmy dość długo w nadziei, że deszcz przejdzie. Dzieliło z nami tę nadzieję kilku innych zapaleńców, którym też trudno było zdecydować się na „wycof”. Ale trzeba się było jednak poddać: padało coraz mocniej, szlak był coraz bardziej śliski, a chmury schodziły coraz niżej i ograniczały widoczność.