Po kilku dniach chłodnych i mokrych, podczas których robiliśmy krótkie wycieczki usiłując „wskakiwać” w przerwy między deszczami, pogoda pozwoliła nareszcie na dłuższe wyjście i postanowiliśmy przejść od Kuźnic przez Halę Kondratową pod Giewont i wrócić przez Kopę Kondracką.
Prognoza zresztą nie była olśniewająca, przelatywało sporo chmur, ale na szczęście tylko pięknie wypełniały niebo do zdjęć niemal przez całą wycieczkę. A peleryny musieliśmy założyć dopiero w drodze powrotnej, niecały kilometr od schroniska.
Wielokrotnie już byliśmy na Przełęczy Kondrackiej, ale nigdy nie mieliśmy ochoty wejść na sam szczyt Giewontu ze względu na wyjątkowy tłok panujący na tym odcinku.
Staramy się tylko znaleźć na Przełęczy jakieś w miarę spokojne miejsce, gdzie można dłuższą chwilę posiedzieć, bo bardzo lubimy stamtąd patrzeć na Wielką Turnię.
Zresztą nie trzeba wychodzić na sam szczyt Giewontu po mocne wrażenia, bo niektórzy turyści dostarczają ich na szlaku. Tym razem najbardziej utkwił nam w pamięci widok podchodzącej do Przełęczy młodej dziewczyny, przerażonej i u kresu sił, ale dziarsko dopingowanej przez towarzyszącego jej chłopaka. Miała obłęd w oku, wspinała się niemal na czworakach i nie wiadomo było, czy za chwilę padnie ze zmęczenia, czy też w napadzie paniki uchwyci się pierwszej mijanej osoby...
Podchodząc pod Kopę Kondracką usiedliśmy na chwilę. Ertopi, która ma lepszy wzrok, mówi: „Coś dużego leci na nas”. I rzeczywiście, jakiś wielki ptak szybko się zbliżał dokładnie na wysokości naszego wzroku! Dopiero po dłuższej chwili wzbił się wyżej
- okazało się, że był to samotny bocian. A bociany interesują nas szczególnie (oprócz kosów ) i od paru lat obserwujemy przez webcamy ich gniazda. Jedno z nich udało nam się nawet zobaczyć na żywo i nakręciliśmy tam mały filmik (dostępny tutaj, w YouTube). No i przypomniało nam się też to, co...
...opowiadała nam Jadwiga, nasza krakowska przyjaciółka, która schodziła Tatry wzdłuż i wszerz (no i przede wszystkim wzwyż
):
„Koniec sierpnia, wczesne, słoneczne popołudnie. Siedzę sama na szczycie Szpiglasowego Wierchu i podziwiam panoramę tatrzańskich szczytów. Cisza, absolutny spokój. Wtem zaniepokoił mnie jakiś dziwny, wzmagający się szum. Jednocześnie odniosłam wrażenie, jakby niebo ściemniło się i przybrało odcień beżowy. W chwilę później ujrzałam przepływającą tuż nade mną chmurę złożoną z setek bocianów. Leciały ciasną, zwartą grupą i zupełnie przesłoniły niebo. Były tak nisko, że czułam powiew ich skrzydeł, bo pogoda była bezwietrzna. I tak leciały i leciały na południe wzbijając się stopniowo coraz wyżej, aby przelecieć nad łańcuchem Tatr, a ja machałam im ręką na pożegnanie...”
Kliknij na jedną z powyższych miniaturek, aby powiększyć zdjęcia Szpiglasowego Wierchu. Trzy pierwsze zdjęcia zrobiłem latem 2005, kiedy to nie dysponowałem jeszcze dostatecznie dobrym sprzętem. Czwarte jest udostępnione dzięki uprzejmości Tuudi.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Na liczniku mam już ponad 600 zdjęć i jestem trochę zmęczony. W dodatku zaczyna kropić, więc postanawiam, że już na dzisiaj naprawdę wystarczy tego fotografowania. Chowam beztrosko aparat i torbę ze sprzętem do plecaka. Ertopi nie zatrzymała się i pierwsza skręciła na zielony szlak schodzący w kierunku schroniska. Idę za nią, ale już nie pomnę, na co się zagapiłem - dość, że nie patrzyłem w kierunku doliny. I nagle słyszę krzyk Ertopi - „Zoobaaacz!!”. Popatrzyłem i oniemiałem: PONIŻEJ nas rozciągała się ogromna tęcza lewym końcem sięgająca niemal schroniska na Hali Kondratowej, a w środku wisząca nad Myślenickimi Turniami, nad stacją pośrednią kolejki na Kasprowy!
![]()
Fragment z lewej strony:
schronisko na Hali Kondratowej
|
![]()
Panoramkę z tęczą możesz otworzyć w trzech rozmiarach
|
![]()
Fragment części centralnej:
Myślenickie Turnie
(na lewo)
|
Nie było nawet czasu na zachwyty, bo nigdy nie wiadomo, czy takie zjawisko potrwa parę sekund, czy parę minut. Najprawdopodobniej pobiłem wtedy rekord świata w wyjmowaniu aparatu z zasznurowane-go plecaka i w zmienianiu obiektywu (bo przecież teleobiektywem nie mogłem objąć pejzażu!). Na szczęście tęcza trwała jeszcze dość długo, dzięki czemu każde z nas natrzaskało kilkanaście zdjęć i potem mieliśmy kłopot z... wybraniem najlepszych!
Pod górę, więc tyłem do doliny, podchodziła wtedy para młodych ludzi. Zaintrygowani okrzykiem Ertopi obejrzeli się i chłopak rozdarł się na całą dolinę - „Ale zarębista tęcza, ja pierniczę!!”. Jeżeli zdejmiesz oba eufemizmy, których ze względów oczywistych musiałem tu użyć - otrzymasz dosadny a soczysty oryginał, taki spod serca